Miałam taką sytuację, z tą różnicą, że rodzina nigdy wcześniej nie miała problemów, natomiast zdarzyła się dziwna akcja, że szkoła uznała, że należałoby się im przyjrzeć przez okres wakacji. Dlatego posłali tam mnie.
Czyli gdzie diabeł nie może, tam asystent. I wszyscy mają ręce czyste, niech się martwi on. Drażni mnie takie podejście do sprawy, ale z doświadczenia widzę, że wszystko zwalane jest na OPS. Nauczyciel widzi, że coś się dzieje- pyk, do ośrodka. Jeżeli szkoła widzi, że coś jest nie tak- niech zrobi coś od siebie, niech porozmawia z rodzicami, niech zapewni pomoc psychologiczną dziecku, zorganizuje zbiórkę itd..
W ustawie z tego co się orientuje i o ile się nie mylę jest napisane, że wnioskować o AR może pracownik socjalny po stwierdzeniu trudności, nie szkoła.
Jeśli już mowa o szkole....
Rozmawiam ostatnio telefonem z pedagogiem szkolnym w sprawie ucznia. nagle w rodzinie pojawił sie problem, szkoła sie zainteresowała, my też, coś bedziemy działać. A że w tej szkole w zasadzie nie mamy dzieci to z pedagogiem sie dopiero zapoznaję.
Rozmawiamy, myslimy co tu zrobić. Przydałby się psycholog. Pedagog pyta mnie czy mamy w ośrodku - nie mamy, ale pomożemy rodzinie go znaleźć. Pedagog żałuje bardzo, bo miał nadzieję że mamy, ale trudno, też pomoże rodzinie w dotarciu do specjalisty.
Na drugi dzień dzwonię do szkoły, łączą mnie z gabinetem pedagoga i co? Pedagog będzie po południu, odebrał P S Y C H O L O G, który dzieli z pedagogiem pokój.
Pewnie zapomnieli, że mają psychologa. Poza tym po co psycholog? To asystent powinien być psychologiem, nauczycielem, lekarzem, policją, księdzem, sprzątaczką itd...