To nie ma znaczenia czy to była rodzina zastępcza, czy placówka. Taka sama tragedia mogła wydarzyć się w placówce. Kto wtedy by się powiesił? Dyrektor, wychowawca? Problem leży gdzie indziej, a mianowicie w powszechnej \"wiedzy\" na temat tych instytucji, którą posługują się osoby prowadzące dochodzenia w takich sprawach. Prokurator, policjant czy przeciętny urzędnik z CPR, MOPR czy UM wie tylko tyle że domy dziecka są złe i trzeba zlikwidować bo ci co tam pracują to lenie i sadyści krzywdzący dzieci, a rodziny zastępcze to pewnie jacyś cyniczni dorobkiewicze zarabiający krocie na biednych dzieciach zabranych biednym rodzicom. Ci co zajmują się dziećmi tymi dziećmi są z założenia podejrzani i trzeba ich stale kontrolować, upominać, \"poganiać\" do pracy z dzieckiem. Jeśli wydarzy się tragedia, to najczęstszym wnioskiem jest... wzmóc kontrolę, znaleźć winnych zaniedbań i ukarać. Tylko kontrola i nadzór jest poza kontrolą i nadzorem.
Ginie dwójka dzieci w Pucku - winny kierownik PCPR, bo rodzina nie była przeszkolona.
Wiesza się 16-letni chłopiec w Suwałkach - winnych pewnie zaraz wskażą
Wiesza się opiekun z Rabki - nie ma winnych
Wiesza się opiekun z Rudki - pewnie winnych nikt nie wskaże
PS. Żyjemy w policyjnym kraju (na wzór skandynawski) gdzie podejrzani są też rodzice. Trzeba im zabierać dzieci, bo są nieodpowiedzialni: piją, biją, zostawiają na lotniskach.... Dzieci to ryzyko, nic dziwnego że coraz mniej się rodzi. Po co komu problemy... Gdzie jest granica, którą powinien być umiar i zdrowy rozsądek?