Babka ma u nas SP, ZR, ZP, FA i co tam jeszcze ustawa dała. Z dobroci budżetu państwa ochoczo korzysta od 10 lat. Jest jeden mały szkopuł - przeprowadziła się do innego miasta ale widocznie jest tak przywiązana i łączą ją z naszym ośrodkiem takie sentymenty, że z premedytacją składa nowe wnioski.
W tym roku kierownik podpisując kolejną 2-stówkę tej pani pouczyła nas, że nie mamy przyjmować wniosku i odesłać ją tam, gdzie faktycznie mieszka.
Baba mimo wszystko specjalnie przyjechała 250 km (!) z wnioskiem i oczywiście odmówiłam przyjęcia kierując ją do miasta właściwego zamieszkania, ale ona walczy, bo "jest tutaj zameldowana". Baba oczywiście z gatunku tych, którzy nie parają się wypełnianiem wniosków (mają od tego ludzi - mnie i koleżankę) i pewnie dlatego boi się iść do dużego ośrodka w dużym mieście, w którym mieszka, bo tam nikt nie będzie się z nią cackać. Nasza gmina jest niezbyt duża, wiecie jak to jest, my musimy zachowywać jakieś pozory itd.
Tym razem udało się ją odesłać, ale czuję, że niedługo wróci.
Dajcie mi jakieś mocne powody do tego, żeby walnąć w nią podstawą prawną, bo w zasadzie są to luźne interpretacje - nie ma dokładnie sprecyzowane, jak to ma wyglądać (jest mowa o miejscu zamieszkania) albo ja już jestem ślepa.
Dzieciak jej chodzi do gimnazjum w mieście, w którym zamieszkuje - 250 km od nas. Tam baba składa wnioski o pomoc, dożywianie i inne cuda-wianki i wtedy jej nie przeszkadza, że nie ma tam meldunku, że wynajmuje mieszkanie itd.
Poradźcie, jak się jej pozbyć konkretnie. Już mi do głowy przychodzi zebrać materiał dowodowy na facebooku, gdzie ochoczo chwali się swoim miastem, mało tego - konkubentem, którego dochodów u nas oczywiście nie przedstawia
