a ja myślałem, że panie tak z potrzeby srca walczą o równouprawnienie w zakresie dostępu do miejsc pracy w wielu branżach.
Jeśli zaś ma ona dla kobiet charakter w zasadzie wyłącznie finansowy, to w łeb bierze cała polityka równouprawnieniowa. Tak to ja też potrafię. Wyłacznie finansowy charakter pracy. \"Nie zgadzam się\", żeby panie nie szły do pracy. Niech to one utrzymują dom. A co, jak równouprawnienie to równouprawnienie. ))
Ja nie mam nic przeciwko rownouprawnieniu, pod jednym wszak warunkiem: dzielimy sie obowiazkami w domu po połowie, a za całośc jesteśmy odpowiedzialni współnie. Ja nie pracuje dla przyjemnosci. Zmusiła mnie do tego sytuacja finansowa i chciałam rzetelnie i sumiennie wykonywać swój zawód. W dzisiejszej dobie jest to niemozliwe tylko wtedy kiedy brak jest dobrei woli i spotykasz się z ignorancją przełożonych - takie jest moje zdanie.
A wiec można żyć w zwiazku partnerskim, ktory daje mozliwość rozwoju obu stronom: meżczyżnie i kobiecie pod warunkiem, że szanuja sie nawzajem nawet jeżeli nie rozumieją sensu pracy partnera - wspierają, a nie szkodzą no i oczywiście patrzą pod kątem uszczęśliwiania partnera.
Jak widać większosc kobiet bardziej akceptuje zwiazek patriarchalny, stąd może rozwój szwejkizmu w urzedach. Zarabianie na kosmetyki pracujac w biurze było dosyć rozpowszechnione w PRL-u kiedy to mąż dobrze zarabiający zabiegał o posadę Zony, ktora pieknie ubierał za własna pensję, a ona pracując za grosze pokazywała się co rusz w nowym ciuchu, poplotkowała w pracy, cos nam zrobiła no i w taki to sposób żyło sie wiekszości urzędników na zasadzie\" czy sie stoi, czy się leży penska zawsze się należy\" Wtedy ważne było aby zalapać sie na jakieś reprezentacyjne stanowisko no i mozna było sobie spokojnie żyć. Pamietam, ze miałam do czynienia z takimi matrymonami w Miejskim zespole Ekonomiczno-Administracyjnym Szkół dawno, dawno temu.
Jestem za parytetem.