Olo, a wg mnie, to w ogóle od jakiegoś czasu powinno się mówić o niedorozwoju demokracji, albo o wybrakowaniu takiego ustroju jakim jest demokracja, co wyraża się m.in. w zjawisku spółczesnych wyborów (m.in. w Polsce, i np. w wyborach prezydenckich).
Na tym tle, prezydent (czy to B.K., czy inny) de facto nazywany jest przedstawicielem państwa, ale wówczas nie można go utożsamić z założenia z przedstawicielem Narodu. Tu się m.in. ujawnia róznica w istocie przedstwicielstwa. Na pewno jest przedstawicielem państwa, ale czy Narodu? w końcu głosuje ok. 50 % społeczństwa, nawet nie całego narodu, tylko tej części, która jest uprawniona. Nie wiem ile to jest dokladnie 100 %, ale załóżmy, że było ich ok. 20 mln. Z tego w drugiej turze zagłosowało 57 % uprawnionych (tj. ok. 11 mln.) spośród których 53% wybrało prezydenta (tj. ok. 5,7 mln.).
Jak w tej sytuacji można mówić, że ten czy ów, jest prezydentem wszystkich Polaków. Przecież jest faktycznie prezydentem tych właśnie 5,7 mln. osób, a nie wszystkich! W końcu to że ktoś jest prezydentem nie wynika z tego, że sam to osiągnął, wykonał. tylko dlatego, że konkretni ludzie dokonali wyboru!
W konsekwencji nie można mówić nawet o dojrzałości obywatelskiej znacznej części społeczństwa (bo nie rozumieją znaczenia swojego głosu w kształtowaniu warunków życia całego Narodu, a nawet w kreowaniu warunków rozwoju swojego indywidualnego bytu), a co dopiero o dojrzałosci demokracji.
Demokracja... nadużywane słowo. I coraz cześciej okazuje się, że to puste słowo. Jak zresztą każde słowo nadużywane.
Być może nikt nie wymyslił lepszego ustroju od demokracji, ale nie znaczy że ten ustrój jest dobry. Zresztą mamy już chyba w całej Europie demokrację. I co tak rewelacyjnie maluje się przyszłość?
hmm...