banderowcy to zbrodniarze, mordowali Polaków razem z esesmanami w czasie Powstania Warszawskiego
https://historia.wp.pl/title,Halina-Woll ... aid=1132fa
- To byli bardzo młodzi chłopcy, nie wszyscy mieli dziewczyny. Często więc wspominali swoje matki. Martwili się "co mama powie". Nie mieliśmy warunków, żeby ich operować. Ta nasza bezradność - to było straszne. Pamiętam, jak opatrywałam bliskiego kolegę, który został ciężko ranny. Mówił do mnie z taką rozpaczą: "Rena (pseudonim konspiracyjny - przy. red.), ja ciebie w ogóle nie widzę". Wkrótce umarł. Opatrywałam też swojego dowódcę, którego z Czerniakowa nieśliśmy na noszach na Mokotów, do kolejnych punktów, żeby gdzieś go opatrzyli. Nigdzie nie chcieli go przyjąć. Miał bardzo ciężką ranę na nodze. Zresztą stracił ją. Szliśmy w nocy i nie mogliśmy się zmieścić z tymi noszami w rowach łącznikowych, więc musieliśmy iść ulicą. W nocy nie było nas widać, ale bałam się, że zacznie jęczeć, co by na nas sprowadziło kłopoty. W końcu zostawiliśmy go w szpitalu na Misyjnej. Były też sytuacje, gdy kolegów przerzucało się przez płoty, by ratować im życie. Tak było na Wyścigach. Musieliśmy to robić, żeby nie dopadli ich Niemcy, którzy dobijali ciężko rannych. Ale i tak bardziej niż Niemców, bałam się Ukraińców.
Dlaczego?
- Bo Niemcy mordowali, a Ukraińcy przedtem torturowali i gwałcili dziewczyny. Banderowcy (członkowie niezależnej podziemnej organizacji ukraińskiej, jawnie współpracujący z Niemcami - przy. red.) byli okrutni. Dało się to odczuć bardzo wyraźnie. Później dowiedziałam się, że gwałcili zarówno 3-letnie dziewczynki jak i 80-letnie kobiety. Stąd miałam broń. Ale muszę przyznać, że jeśli chodzi o taką samoobronę, to przez całe wakacje miałam przy sobie dwie fiolki z cyjankiem. Ponieważ byłam łączniczką i znałam dużo adresów i nazwisk, to trucizna dawała mi taki, nazwijmy to, spokój. Wiedziałam, że jeżeli coś się stanie, to nie zamęczą mnie śledztwem.