Pracuję z rodziną, w której matka samotnie wychowuje dzieci, ponoć lubi sobie popić (oczywiście popołudniami, dlatego też nikt tak na dobrą sprawę jej nie przyłapał), ma też nadzór kuratora. Kobieta deklaruje chęć współpracy, ale gdy przychodzi co do czego nie robi nic. Plany pracy są tworzone regularnie oczywiście w uzgodnieniu z nią, ale tak na dobrą sprawę jak jej się uda choć pół celu zrealizować to jest sukces. Motywowanie, proponowanie pomocy czy nawet towarzyszenia w załatwieniu jakiejś sprawy (jeśli takowa jest) nie przynosi żadnego rezultatu. System przydzielania jej zadań i sprawdzania ich wykonania też nie przynosi żadnego rezultatu - ma to totalnie w nosie. Ona podczas każdej wizyty przytakuje, obiecuje, że coś zrobi, a gdy przyjdzie się na kolejną wizytę nie jest zrobione nic. Uważam, że nie ma sensu dalej trzymać tam na siłę asystenta, bo można czas, który tak naprawdę traci się u niej poświęcić tym, którzy naprawdę chcą coś zmienić i współpracują. Przedstawiłam swoją sugestię do przemyślenia innym pracownikom, zobaczymy jaką decyzję podejmą. Dodam, że rodzina współpracuje z asystentem już od dłuższego czasu, przede mną pracował z nią inny pracownik i wtedy się starała, bo miała w tym interes.
Ostatnio był w jej mieszkaniu pracownik socjalny i w rozmowie ze mną po tej wizycie stwierdził, że to moja wina, że ona nic nie robi i powinnam ją "zmuszać" do współpracy ze mną. Dodała jeszcze, że przedstawia to OPS w złym świetle (pominęła w ogóle to, że na innych rodzinach naprawdę udało nam się wiele rzeczy zrealizować i mam na koncie pomimo krótkiego stażu pracy naprawdę wiele sukcesów). Nie ukrywam poczułam się źle i w tych jego dających mi do zrozumienia, że jestem kiepskim asystentem słowach doszukiwałam się swojej winy. Czy naprawdę powinnam ją kontrolować i zmuszać do współpracy? W chwili obecnej jestem rozdarta i przez moment zdarzyło mi się nawet myśleć, że to naprawdę moja wina, że ona nic nie robi. Jak sobie radzicie z tym uczuciem? Czy brak współpracy naprawdę jest naszą porażką?