Okazuje się, że przed reformą organizacja placówek była racjonalniejsza. Nie mnożono etatów, ale wykorzystywano kwalifikacje osób zatrudnianych na określonych stanowiskach. Dzięki temu było taniej i efektywniej. Jeśli każesz sprzątać wychowawcy, bo nie zatrudnisz sprzątaczki, to będziesz musiał zatrudnić psychologa i terapeutę do pracy z dziećmi. Ktoś gotuje, ktoś sprząta, ktoś w tym czasie zajmuje się dziećmi...
Najbardziej bawi mnie fakt, że kiedyś w budynku dla 45 dzieci był jeden wychowawca na nocy, a teraz do podobnej liczby dzieci potrzeba co najmniej trzech. Przeliczając na etaty oznacza to, że kiedyś do dyżurów nocnych było potrzebnych 2 nauczycieli (2 X 26 godz.) a teraz 4 etaty "kodeksowych" (4 x 40 godz.). To jest ta dobra zmiana, po której wychowawcy zamiast poświęcać więcej czasu dzieciom (co wpierano ciemnemu ludowi jako argument za likwidacją KN) śpią w pracy zamiast wypoczywać we własnych łóżkach

Najgorsze jest to, że nadal "brakuje rąk do pracy" bo pracują sami "specjaliści" a cytując F. Kiepskiego "robić nie ma komu". Dlatego do wszystkich prac gospodarczych wykorzystuje się dzieci nawet kilkuletnie. To one przejmują obowiązki prowadzenia domu (sprzątają, robią posiłki, piorą, etc.). Parentyfikacja jak w patologicznej rodzinie. Nie wiem po co więc były zabierane z domu, skoro nadal same muszą się o siebie troszczyć i zadbać o swój byt. Nada nikt się nimi nie opiekuje.
Kiedyś było źle, bo dzieci wychodząc z placówek nie potrafiły niczego, bo wszystko za nich robili dorośli (chociaż 18 letnie dziecko z "normalnej" rodziny też niewiele potrafi). Teraz robią wszystko czego dorośli nie robią.