Mieszkamy razem od 3 lat z narzeczoną, która odkąd pamiętam ma nerwicę z początkami jeszcze w dzieciństwie. Matka mojej kobiety to ciekawy przypadek. Orała w młodą równo, cokolwiek ta by nie zrobiła, zawsze było źle, za mało, za słabo, a inni to potrafią lepiej itd. Zamykała ją w ciemnym pokoju za 4 a nie 5 ze sprawdzianu; tego typu historie. Poczucie wartości u mojej narzeczonej = 0.
Kilkukrotnie prosiłem narzeczoną (nawet podstępem na zasadzie "pójdźMY, my we dwoje"), żeby poszła do psychologa albo psychiatry. Za każdym razem zdążyła wykapować się matce o tym i po małej wojnie "nie zrobisz mi sk*synie z córki wariatki" temat przepadał.
--
Moja przyszła teściowa jest z rodziny w większości alkoholików (sama nie pije), rodziny "idealnej". Praktycznie to grupka braciszków walących tanie wino za rentę 80-cio letniej matki, z którą wszystkie te chłopy mieszkają.
W jej własnym domu wygląda to następująco:
- synek idealny, ukochany (nie pracuje, nie zdał matury, ciągle gra na kompie)
- mąż to "głupi wieśniak, pijak, tępak", a faktycznie zastraszony ciągłym darciem się i rzucaniem "ku*ami", zmęczony tym wszystkim facet, w którego wszyscy równo orają.
Posiada też siostrę z gatunku "ile jest - tyle wypiję", "wszyscy jesteście ch*a warci", z którą pozostaje w stałym kontakcie telefonicznym. Ot, taki wspólny mózg.
Nie jestem święty, pijam okazyjnie alkohol, ale jestem człowiekiem dorosłym i znam swoje możliwości.
Jak już uda nam się z przyszłym teściem na jakieś święta wypić ćwiarteczkę - wojna na całej linii bo alkoholicy. Jak siostra zresetuje skrzynkę browarów i zaczyna drzeć japę w ogródku? "Jaka ona jest śmieszna!".
--
Tąpnęło. Od tygodnia słyszę w kółko "nie chcę żyć", "daj mi umrzeć", naprzemiennie "nie dotykaj mnie" i mówione słodkim głosem "chcę się przytulić, kocham cię".
Oboje pracujemy, nie jestem w stanie Jej kontrolować. Okazało się, że wczoraj nic nie jadła przez cały dzień, zawroty głowy, pojechała do przychodni gdzie zaczęła mdleć. Urwałem się z pracy, przyjechałem, przewiozłem już ze skierowaniem do szpitala pod kątem obserwacji neurologicznej. Powiadomiłem przyszłego teścia - standardowa procedura "kryzys". Przyjechał. Z żoną.
Młoda pod kroplówką, po tomografi a ja co słyszę? "Zabieram ją do domu, ja wiem lepiej co jej jest. W domu odżyje. Ty ją doprowadziłeś do takiego stanu".
Odpowiedź moja, osoby znającej temat tego "odżywania" - naturalnie "NIE".
Odpowiedź młodej - również "NIE". I płacz.
Teściowa - I po ch* te nerwy?! Poje*ło cię?! Jedziesz i tyle, a – to do mnie - ty zamknij mordę, nie masz nic do gadania.
Pojechali za nami do nas po wypisie. Do 1 w nocy trwało forsowanie wijącej się na podłodze młodej, żeby jechała z rodzicami. W międzyczasie był koncert życzeń "ty głupia *!", "co ty, ku* robisz?!". Wystawiłem babsko za drzwi. Zdążyła tylko rzucić w stronę wijącej się na podłodze i mdlejącej po raz enty córki "głupia cipa jesteś".
Dziś zabrał ją ojciec. Została do tego zmuszona.
Czy jestem upoważniony do jakiegokolwiek działania? Dla mnie to jest jawnie art. 191kk i art. 216kk? Również zastanawiam się nad zakazem zbliżania się matki do młodej. Nie wiem co mam robić, bo starzy wykończą mi kobietę. Nie mam siły walczyć z Jej chorobą i z nimi jednocześnie. Z samym choróbskiem sobie poradzę.