Oskarżycielka nie przyznaje się do winy
Była jedną z ostatnich zbrodniarek okresu stalinowskiego, które można było jeszcze próbować osądzić w wolnej Polsce. Prokurator Helena Wolińska nie zamierzała jednak wracać do kraju. Jako tarczy przed ekstradycją używała swojego żydowskiego pochodzenia.
„Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła. To był dla mnie szok, kiedy się dowiedziałem – wiele lat później – że Polska żąda jej ekstradycji. Myślę, że Helena była bestią polityczną, rzeczywiście wierzyła w marksizm i leninizm. Do czego człowiek jest zdolny w jednym życiu?” – zastanawiał się kilka dni temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reżyser Paweł Pawlikowski.
Postać Wandy z jego najnowszego filmu „Ida” przypomina właśnie o Helenie Wolińskiej, bo i jest inspirowana m.in. jej biografią. Reżyser poznał Wolińską w Anglii na początku lat 80. za pośrednictwem jej męża, profesora Włodzimierza Brusa, który wtedy wykładał ekonomię w Oksfordzie.
Nie było przypadku w tym, że Pawlikowski spotkał Wolińską akurat w Anglii. O jakich ciemnych kartach z jej przeszłości wówczas nie wiedział?
Podpis, który sankcjonował bezprawie
Listopad 1950 r. Z budynku łódzkiej komendy uzupełnień wychodzi gen. August Emil Fieldorf-Nil. Dowódca Kedywu AK, bohater antyhitlerowskiego podziemia, wrócił do kraju trzy lata wcześniej pod fałszywym nazwiskiem. Jest schorowany, w przeciwieństwie do wielu swoich dawnych podwładnych rezygnuje z walki z komunistami, którzy zawładnęli powojenną Polską. Liczy na to, że jeśli się ujawni, zostawią go w spokoju.
Bezpieka zatrzymuje go na ulicy i wiezie do Warszawy. Rozpoczyna się półroczne śledztwo, typowe dla stalinowskiego sądownictwa: kilkunastogodzinne przesłuchania, tortury, próby wymuszania zeznań, od czasu do czasu śledczy robią się grzeczniejsi i proponują współpracę.
Co istotne: przy zatrzymaniu nikt nie postawił Fieldorfowi żadnych zarzutów, bo ich nie było. Najpierw go przesłuchiwano, a dopiero potem śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zwrócili się do Naczelnego Prokuratora Wojskowego z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie. Nila trzymano w areszcie półtora tygodnia całkowicie bezprawnie – i dopiero wówczas ten stan został zatwierdzony przez prokuraturę.
Podejrzenie przestępstwa: „usiłowanie zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego”. Kara przewidziana kodeksem: od pięciu lat więzienia do kary śmierci. Pod postanowieniem podpisuje się właśnie Wolińska. Ten sam chwyt zostanie zastosowany po raz drugi. Wolińska – już po tym, jak upłynie okres pierwszego aresztowania! – przedłuży bezprawne uwięzienie Nila.
„Sprawa w śledztwie” czyli pokaz wszechwładzy
Sprawa jest wyreżyserowana od początku do końca. Sam proces Fieldorfa potrwa ledwie osiem godzin. Ostatnim aktem tragedii będzie jego egzekucja w mokotowskim więzieniu i bezimienny pochówek w nieznanym do dziś miejscu. Wolińska staje się współodpowiedzialna za jedną z najstraszliwszych zbrodni sądowych PRL. Fieldorf nie był jedyny.
„Mała, krępa Żydówka. Zawsze przyjmowała w mundurze, który jej pękał. Siedziała na krześle, nigdy nie wstawała. Chodziłam do niej przez dwa i pół roku, co dwa tygodnie. Zawsze, jak automat, powtarzała te same słowa – sprawa w śledztwie” – relacjonowała Hanna Mickiewicz, żona dawnego szefa wywiadu przemysłowego AK. Bezpieka zatrzymała go w 1950 r. i wypuszczono go po ciężkim śledztwie ze zrujnowanym zdrowiem.
W 1953 r. aresztowano Juliusza Sobolewskiego, dowódcę akowskiego batalionu Odwet. Jego żona spędzała całe dnie pod bramami więzienia oraz gabinetami sędziów i prokuratorów. Ona też słyszała jak refren słowa: „śledztwo w toku”. Sobolewskiego skazano na śmierć jako szpiega i wtedy Krystyna Sobolewska poszła do Wolińskiej błagać o litość.
„Nie wzruszyły jej moje słowa, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że jest to najgorszy dzień w jej życiu, bo umarł Stalin” – opisywała Sobolewska. Jej mężowi zamieniono w końcu karę śmierci na więzienie (Wolińska nie miała w tym udziału, o czym niżej), ale więzienne „prześwietlenia płuc” spowodowały u niego ostrą białaczkę. Umarł niedługo po wyjściu na wolność.
W latach swoich „rządów” w NPW Wolińska zdecydowała o wsadzeniu za kraty ponad 20 osób. Podpisała się pod nakazami aresztowania m.in. biskupa Czesława Kaczmarka i Zenona Kliszki (był prawą ręką Gomułki), a także Władysława Bartoszewskiego.
Ten ostatni zażądał w więzieniu, by przedstawiono mu nakaz aresztowania. Dostał kilka formularzy. Były puste, ale znajdował się na nich podpis Wolińskiej. To był pokaz wszechwładzy – na takiej podstawie każdego człowieka władza ludowa mogła trzymać za kratami do woli. A jednocześnie był to jasny dowód, że Wolińska odgrywała rolę posłusznego narzędzia bezpieki.
O jej wulgarnym usposobieniu krążyły legendy. Jeden ze stalinowskich sędziów, który zwolnił z więzienia aresztowanych wcześniej przez Wolińską świadków Jehowy, relacjonował jej późniejszy telefon: „Dzwoniła do mnie «warszawska Dolores» [przydomek Wolińskiej – przyp. MZ] (…) i pytała, na jakiej podstawie zwolniliście jehowców. Odpowiedziałem, że na podstawie decyzji sądu. Wówczas powiedziała: «Nie bądźcie tacy mądrzy» i wyzwała mnie od ch…”.
Pułkownik AK Wojciech Borzobohaty skończył już odsiadywać swój wyrok za „usiłowanie zmiany przemocą ustroju państwa”. Ciągle trzymano go jednak za kratami, a Wolińska zawnioskowała o kolejne tymczasowe aresztowanie – w oparciu o ten sam zarzut, na podstawie którego sąd wcześniej Borzobohatego skazał. Pomijając sfingowany proces i orzeczenie, niewinny człowiek spędził w ten sposób w więzieniu dodatkowe dwa lata!
Haniebna kariera prokurator Wolińskiej w aparacie komunistycznego terroru skończyła się wraz z gomułkowską odwilżą roku 1956. Reżim złagodniał: doszło do masowych amnestii, więźniów politycznych rehabilitowano, powołano też tzw. komisję Mazura (od nazwiska ówczesnego wiceministra sprawiedliwości), która miała się zająć przypadkami łamania „socjalistycznej praworządności” przez organy sądowe i bezpiekę w pierwszym okresie PRL.
Wolińska była jedną z osób, które w raporcie komisji Mazura wymieniono z imienia i nazwiska, jako że do jej obowiązków w prokuraturze wojskowej należało „prowadzenie i nadzorowanie śledztwa w sprawach szczególnych”. Wytknięto jej m.in. wielokrotne bezzasadne stosowanie aresztu tymczasowego bez zapoznania się z aktami sprawy, brak reakcji na skargi dotyczące wymuszonych zeznań i tortur, a także naciski na sąd.
Marcowej emigrantki nikt nie niepokoi
Zdegradowano ją do stopnia majora. Wyleciała z prokuratury. Ale na tym jej odpowiedzialność – tak jak w przypadku wielu innych zbrodniarzy sądowych tego czasu – się skończyła.
Została pracownikiem naukowym w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR – czyli w partyjnej „kuźni kadr”. Zrobiła nawet doktorat. A potem przyszły antysemickie czystki 1968 r. i Wolińska – wraz z mężem – opuściła Polskę. Osiedli na Wyspach Brytyjskich i dostali tamtejsze obywatelstwo.
Aż do upadku PRL nikt Wolińskiej nie niepokoił.
Sprawę mordu sądowego na gen. Fieldorfie-Nilu podniosła w 1992 r. Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Działania Wolińskiej zakwalifikowano jako zbrodnię komunistyczną, która nie podlegała przedawnieniu. Było to istotne, bo Wolińska – w przeciwieństwie do wielu oprawców okresu stalinowskiego – nadal żyła i można było ją osądzić.
Okazało się, że to oskarżenie trudno będzie wprowadzić w życie. Władze PRL, wymusiwszy na Wolińskiej i jej mężu emigrację, odebrały im jednocześnie obywatelstwo. Miała więc status bezpaństwowca i dopiero wtedy dostała brytyjski paszport. Już w latach 90. wykorzystała tę sytuację, gdy prokuratura formalnie wezwała ją na przesłuchanie.
Pochodzenie jako tarcza
Zaczęła się kreować na ofiarę antysemickiej nagonki. Opowiadała, że w Polsce nie może liczyć na sprawiedliwy proces. Kilka brytyjskich gazet uderzyło w te same tony, wypisując, że w końcu Wolińska cudem ocalała z Holocaustu i że w dzisiejszej Polsce grozi jej niemal sądowy lincz związany z jej pochodzeniem.
Bo Helena Wolińska w istocie była Żydówką. Felicja Danielak – takie było jej prawdziwe nazwisko – już przed II wojną światową zaczynała swoją niechlubną karierę w Komunistycznym Związku Młodzieży Polskiej. Po wybuchu wojny trafiła z całą rodziną do warszawskiego getta, ale w 1942 r. zdołała uciec na aryjską stronę. Uniknęła śmierci: jej rodzinę wywieziono niebawem do Treblinki.
Pomogli jej w ucieczce bojownicy Gwardii Ludowej, a ona sama szybko dołączyła do komunistycznego podziemia. Kiedy ogłoszono w Lublinie powstanie komunistycznych władz, Wolińska – już pod tym nazwiskiem – zaczęła piąć się w górę w resortach siłowych. Nie tylko dlatego, że była lojalną funkcjonariuszką – przede wszystkim była kochanką, a później żoną Franciszka Jóźwiaka, w tych latach szefa MO i wiceszefa bezpieki.
Ale w latach 50. Wolińska odnalazła pierwszego męża: właśnie Włodzimierza Brusa. Z nim wzięła ślub już w 1940 r., ale po ucieczce z getta była przekonana, że zginął z rąk Niemców. Jóźwiak chciał się odegrać na Wolińskiej za tę woltę – i znalazł sposób.
Wspomniana Krystyna Sobolewska, chcąc ratować skazanego na śmierć męża, zawędrowała aż do gabinetu Jóźwiaka. Ten wydawał się całkowicie obojętny na los Sobolewskiego, lecz ożywił się usłyszawszy, że to Wolińska go oskarżała. I załatwił złagodzenie wyroku, a potem warunkowe zwolnienie. Tak „odwdzięczył się” kobiecie, która go porzuciła.
„Kozioł ofiarny” kpi ze swoich ofiar
Na przełomie XX i XXI wieku sprawa ekstradycji Wolińskiej tonęła w problemach proceduralnych. Brytyjczycy po otrzymaniu wniosku podnosili argument, że od przestępstwa upłynęło prawie pół wieku i mieli wątpliwości co do tego, że Wolińska miałaby być sądzona przed sądem wojskowym. Prokuratura musiała więc wyjaśniać, że oskarżona według polskiego prawa podlega właśnie takiej jurysdykcji.
Analiza dowodów pozwalała stawiać Wolińskiej nowe zarzuty, wykraczające poza sprawę Fieldorfa – więc i tu wnioski trzeba było uzupełniać. W dodatku Wolińska jako oskarżona musiała być informowana o terminie posiedzenia sądu, a to trzeba było robić drogą dyplomatyczną. Brytyjski Home Office odmawiał ekstradycji, powołując się na powody „humanitarne”, w tym wiek i stan zdrowia oskarżonej.
Od kiedy Polska dołączyła do Unii Europejskiej, władze w Warszawie mogły ponowić próbę ekstradycji, już na bazie unijnych procedur. Jesienią 2007 r. sąd wydał Europejski Nakaz Aresztowania (ENA). Groziłoby Wolińskiej 10 lat więzienia.
W praktyce polskie państwo mogło działać tylko na polu symbolicznym. Odebrano Wolińskiej emeryturę, ok. 1,5 tys. zł, do czego formalną podstawą była niewystarczająca wysługa lat. Prezydent Kaczyński pozbawił ją odznaczeń, nadanych w okresie PRL.
„To stara historia, cyrk. Jestem kozłem ofiarnym” – kpiła sama Wolińska z prób ekstradycji. Zmarła pięć lat temu, mając lat 89. Za zbrodnie okresu stalinowskiego włos jej z głowy nie spadł.
Pojęcie płci kulturowej w zderzeniu z naukowymi argumentami okazuje się mrzonką wyznawców ideologii gender.
Przyznali to sami norwescy spece od gender, a do takich wniosków skłonił ich Harald Eia, który postanowił skonfrontować różne poglądy na temat tzw. płci kulturowej. Efekty pracy Eia można zobaczyć w filmie „Pranie mózgów” (Hjernvask). W Norwegii emisja siedmioodcinkowego dokumentu spowodowała, że w 2011 roku doszło do zamknięcia Nordyckiego Instytutu Gender Studies na Uniwersytecie Oslo. Pierwszy z serii film, z polskimi napisami, można obejrzeć w internecie.
Harald Eia to popularny w Norwegii komik, z wykształcenia socjolog. Próbował odnaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego w jego kraju, znanym z równouprawnienia płci, tak mało kobiet wybiera tzw. męskie zawody i odwrotnie – dlaczego typowo kobiecych zawodów nie wybierają mężczyźni. Zjawisko to zostało określone jako „norweski paradoks równości płci”. Jak zauważono, ta od lat stabilna sytuacja przy wyborze zawodu ulega krótkotrwałym zmianom, ale tylko gdy realizowane są specjalne programy. Później wszystko wraca do normy: kobiety częściej chcą być pielęgniarkami, nauczycielkami, a mężczyźni wolą prace fizyczne czy techniczne. Co więcej, badania na 15-latkach prowadzone w 20 krajach świata przez Uniwersytet Oslo pokazały, że równouprawnienie nie wpływa na zmianę upodobań mężczyzn i kobiet, wręcz przeciwnie, okazało się, że większa wolność powoduje, że ludzie częściej wybierają zawody, w których lepiej się czują (typowo kobiece lub męskie).
Decyduje biologia?
Tymczasem w ocenie wyznawców ideologii gender wpływ na późniejsze wybory ma rzekomo mieć sposób mówienia do dzieci, ubierania ich czy dobór zabawek. Genderowcy uważają, że gdyby chłopcy i dziewczynki byli traktowani tak samo, ich zainteresowania rozwijałyby się podobnie. Harald Eia postanowił skonfrontować taką tezę z badaniami naukowymi. I tak, prof. Richard Lippa, psycholog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Fullerton, wraz z BBC przeprowadził ankietę wśród 200 tys. osób z 53 krajów świata, z której wynika, że wybory mężczyzn i kobiet nie różnią się, mimo różnych kultur, w jakich żyją. W ocenie badacza, to sygnał, że decydujący wpływ ma tu raczej biologia. Problem bliżej analizował prof. Trond Diseth, który zaobserwował, że chłopcy i dziewczęta wykazują różne zainteresowania już w 9. miesiącu życia. Jego zdaniem, zjawisko to można tłumaczyć uwarunkowaniami biologicznymi, które jedynie mogą być wzmacniane lub osłabiane przez wpływy kulturowe. Potwierdzają to także badania prof. Simona Barona-Cohena z Uniwersytetu Cambridge.
Odkrył on, że różnice między zainteresowaniami obu płci widać już w pierwszych dniach po narodzinach. Wśród noworodków zaobserwowano bowiem, że dziewczynki dłużej skupiają się na ludzkiej twarzy, chłopcy zaś na mechanizmach. Zatem trudno tu mówić o uwarunkowaniach kulturowych. Co więcej, z badań wynika też, że już w okresie prenatalnym na rozwój mózgu znaczący wpływ ma testosteron. Okazuje się, że większy poziom tego hormonu (obserwowany już u dziecka w łonie matki) może oznaczać w przyszłości m.in. mniejsze zdolności językowe, problemy z empatią, ale też większe zainteresowanie systemami i lepsze rozumienie tego, jak dane rzeczy działają. Co ciekawe, dziewczynki z wysokim poziomem testosteronu wykazywały typowo męskie zainteresowania. Naukowcy uznali też, że różnice w genach nie są przypadkiem, a swoje piętno na podziale świata na męski i damski wycisnęła ewolucja, która wbrew twierdzeniom genderowców nie mogła ominąć także ludzkiego mózgu.
Oporni na argumenty
Jednak wyniki badań nie przekonały wyznawców teorii płci kulturowej. Catherine Egeland z Instytutu Badań nad Pracą wyznała wprost, że są one nic niewarte, bo naukowcy znajdują w nich to, czego chcą się doszukać. Jak dodała, próby tłumaczenia różnic między płciami biologią to strata czasu, bo znaczenie ma tylko kultura. Egeland zapytana o podstawy naukowe swojej teorii przyznała, że są one tylko „teoretyczne”, i dodała, że jest przekonana, iż nie ma tu miejsca na biologię.
Obejrzałem ten dokument i nasuwa się mi jeden wniosek: genderyzm to wielka ściema. AMWAY przy tym to mały pikuś. Ci szarlatani nie mają absolutnie żadnych naukowych podstaw dla swoich teorii a jedyne na czym bazują to zaprzeczanie badaniom prowadzonym z zachowaniem wszelkich naukowych rygorów.
Naukowcy, którzy utrzymują, że płeć jest uwarunkowana genetycznie posługują się dowodami. Genderyści, których śmiało można nazywać oszustami i maniakalnymi manipulatorami, jako jedyny argument na badania naukowe mają odpowiedź \"nie bo nie\". Skandalem jest, że w Polsce genderyzm sytuuje się jako z jednej strony przedmiot uniwersytecki a z drugiej wprowadza się go nawet do przedszkoli. Coś co jest zupełną szarlatanerią i nie wiadomo, jakie może wyrządzić szkody w psychice naszych dzieci i wnuków, legalizowane jest przez państwo. Genderyści, jak dowiódł tego ten film nie dysponują żadnymi dowodami naukowymi na poparcie swoich teorii w odróżnieniu od genetyków i zwolenników biologicznych uwarunkowań a mimo to pozwala się aby te niesprawdzone i absolutnie niczym nie potwierdzone teorie mogli wcielać w życie. Oni przeprowadzają eksperyment na naszych dzieciach i wnukach a my na to spokojnie pozwalamy. To nie jest naukowa dziedzina lecz ideologia lewicowa, która zrodziła się w chorych umysłach marksistów.
Wiele razy pada argument, że Polska to ciemnogród i zacofany kraj. Ja w 100% podzielam tą opinię, bo nie widzę absolutnie żadnego innego uzasadnienia aby instytucje państwowe wydały zgodę na szerzenie takich zabobonów, jak genderyzm.
Skoro świat nauki twierdzi, że pleć jest uwarunkowana biologicznie a ci chorzy ludzie zaczną mącić w umysłach naszych dzieci wmawiając im, że jest inaczej to chyba jest oczywiste, że to doprowadzi nie do lepszego świata lecz do zaburzeń i chorób psychicznych oraz dewiacji, których skutki aż trudno przewidzieć.
Dzieje się tak w imię dobrego samopoczucia bardzo wąskiej grupy osób o skłonnościach homoseksualnych by poprawić ich samopoczucie. Argumentem koronnym jest to, że osoby te z powodu braku akceptacji dla ich upodobań seksualnych przeżywają ogromne męki.
Moi drodzy, to jakie męki będą przeżywały nasze zdrowe dzieci i wnuki, którym ktoś będzie wmawiał i prał im mózgi, że to one są nienormalne i muszą się dostosować do homoseksualnego postrzegania świata? Czy nie będą przeżywać mąk, jako ludzie o wrodzonej biologicznie orientacji heteroseksualnej? Myślę, że pora obudzić się i rozpędzić to szemrane towarzystwo na cztery wiatry zanim będzie za późno.
Papież Franciszek nazwał \"światowym skandalem\" to, że miliard ludzi cierpi z powodu głodu. - Nie możemy odwrócić głowy w drugą stronę i udawać, że ten problem nie istnieje - powiedział w przesłaniu wideo w związku z kampanią Caritas na rzecz walki z głodem.\"
https://polska.newsweek.onet.pl/dziennik ... y,277628,1.
Zrzucanie na księży własnych grzechów to typowe dla słabości ludzkiej, ale w państwie prawa - gdzie PAPIEŻ JPII tak wielką rolę odegrał w zmianie ustroju i wiele razy wskazywal, że życie bez wartości to budowanie zamku z piasku nie powinno mieć miejsca - a jednak.
Wściekłe ( bo inaczej tego nie nazwę) ataki to tylko pretekst do odwrocenia uwagi od zdemoralizowanego ogólnie społeczeństwa Polski( o świecie nie wspomnę) - gdzie poprzez obłudę i brak rzetelności i sumienności w wykonywaniu codziennych obowiązkow, moralności pani Dulskiej- problemy zamiast w zarodku usuwać - pielęgnuje się aż rosną do kwestii społecznej ( tak jak w pomocy społecznej https://polska.newsweek.onet.pl/dziennik ... 628,1.html).
A potem szuka się kozla ofiarnego aby zakamuflować tą prawdę, że jesteśmy nierzetelni na swoich stanowiskach pracy i szukamy nie w systemie tylko piętnując najsłabszych lub mobbingując najsilniejszych aby przemocą zmanipulować i zniwolić spolhttps://polska.newsweek.onet.pl/dziennikarze-newsweeka-podsumowuja-rok-8-opinii-newsweek-pl,artykuly,277628,1.htmlczeństwo