Napisano: 05 lut 2015, 21:09
Trafiłam do ośrodka pomocy, jako asystent rodziny, otrzymałam 10 rodzin z poważnymi problemami wynikającymi nie tylko z zaniedbania, ale też z zaburzeniami psychicznymi niektórych członków rodzin. Sama musiałam pierwszy raz odwiedzić wszystkie rodziny, przedstawić się, powiedzieć, kim jestem i po co przyszłam. Sama musiałam przeprowadzić wywiad, stworzyć diagnozę rodziny, wyłuszczyć problemy, stworzyć plan pracy, pracować z rodziną, zastanawiać się, jakie kroki podjąć, żeby nie popełnić błędu. Od pracownic socjalnych słyszałam tylko narzekania na trudną pracę, która nie przynosi żadnych efektów i tak naprawdę nie ma sensu. Winą za brak postępów w swojej pracy obarczały członków rodzin skażonych z pokolenia na pokolenie bezradnością, lenistwem i wrodzoną głupotą. Miałam odczucie, że panie urzędniczki też potrzebują pomocy, wszelkie problemy rodzin nużyły je, nie miały ochoty rozmawiać o tych problemach, nie miały żadnych pomysłów na zmianę sytuacji rodziny. Z góry zakładały, że nic nie da się zrobić. Na asystenta patrzyły jak na UFO.
Z doświadczeń związanych z pracą AR, mogłabym napisać książkę. Najgorsze jednak jest to, że ludzie, którzy powołani są do pomocy, lekceważą swoją pracę i w ogóle nie przejmują się tym, że wyrządzają swoją ignorancją najbardziej potrzebującym i nieporadnym ogromną krzywdę.
W swojej pracy spotkałam młodzież, która opuściła Domy Dziecka.
Z Centrum Pomocy Rodzinie dowiedziałam się, że był przyznany opiekun dla opuszczającego D DZ.
Młody pełnoletni człowiek nigdy nie spotkał się ze swoim opiekunem i nawet nie wiedział, że ktoś taki miał mu pomóc wejść w dorosłe życie.