Po reformie w 2000 r. Domy Dziecka trafiły do resortu, który do tej pory nie ma pojęcia co z tym zrobić. W jej wyniku pojawiły się zbędne instytucje pośredniczące między sądem a placówką. Nadzór powierzono ludziom niekompetentnym i nie rozumiejącym specyfiki placówki (potrafiącym tylko policzyć lampki). Zafundowano tym biednym placówkom \"karuzelę\" rozporządzeń i stanowisk. W wyniku tego nikt nie wie czy będzie pracował, na jakich zasadach, w jakim wymiarze czasu i za ile. Teraz tworzy się kolejnego człowieka od niczego - asystenta rodziny.
Dzieci do domu dziecka trafiają w wyniku postanowienia sądu, który najczęściej podejmuje taką decyzję po wieloletnim nadzorze kuratora nad rodziną (ma on 35 nadzorów). Pracownicy socjalni zwykle też tam bywali. Teraz \"asystent rodziny\" ma dokonać tego, co nie udało się poprzednikom. w \"normalnych krajach\" tego typu pracą zajmują się ludzie posługujący się sprawdzonymi skutecznymi programami. W Polsce wydaje się, że jak zatrudnimy więcej ludzi, którzy będą się \"kręcić bez sensu\" po czyimś mieszkaniu to coś załatwią.
Dziwię się, że nikt nie widzi o co tu chodzi. Sama reforma konsekwentnie dąży do likwidacji sieroctwa społecznego - \"nie ma instytucji rozwiązujących problemy - nie ma problemu\". MOWy i MOSy szybko zorientowały się o co chodzi i uciekły z ministerstwa biedy i niekompetencji (zapotrzebowanie powoduje, że ilość tych placówek ciągle się zwiększa). Teraz w związku z likwidacją systemu opieki nad dzieckiem to one w znacznej mierze przejmują dzieci, które nie trafiają do domów dziecka.