Napisano: 24 lis 2014, 15:37
nie wiem czy mam zacząć się śmiać czy płakać...
1. zaczęła ulegać poprawie w stanach północnych (na południu nie zaszły żadne zmiany), ale trudno tu doszukiwać się jakiegoś związku. Po prostu przestało być opłacalne na północy. Nikt nie walczył o ich wolność czy tym podobne. Po prostu zaszły pewne zmiany historyczne, a wybuch wojny nie miał to żadnego znaczenia. Trudno mówić, że niewolnictwo zostało zniesione w wyniku wojny z Anglikami. To byłoby wielkie nadużycie.;
2. to że północ walczyła o zniesienie niewolnictwa na południu w czasie wojny secesyjnej to mit. Ba czarni niewolnicy walczyli zarówno po stronie północy jak i południa. Zwolenników niewolnictwa można znaleźć po jednej jak i po drugiej stronie. Efekt dania pozornej wolności był efektem ubocznym a obywatelami to oni jeszcze długo nie zostali.
W rzeczywistości, powielany nieustannie mit o wojnie abolicjonistycznej Północy i jej szlachetnego prezydenta o wyzwolenie niewolników z rasistowskiej opresji na Południu ma tyle wspólnego z prawdą historyczną, co twierdzenia w podręcznikach Iłowajskiego, obowiązujących w epoce Apuchtinowskiej, że rozbiory Polski dokonane zostały w humanitarnym celu ulżenia doli wyzyskiwanych przez polską szlachtę chłopów oraz obrony dysydentów religijnych. Problem niewolnictwa w ogóle nie odgrywał żadnej roli ani przy wybuchu wojny, ani przez pierwszy okres jej trwania. Został wysunięty dla celów propagandowych oraz dywersyjnych względem czarnej ludności Południa dopiero w trzecim roku, kiedy szala zwycięstwa wciąż się wahała. Hipokryzję Lincolna demaskowali autentyczni abolicjoniści, jak William Lloyd Garrison czy Lysander Spooner. Abraham Lincoln osobiście miał właśnie to, co nazywa się „uprzedzeniami rasowymi”: delegacji Murzynów, którą przyjął w Białym Domu, powiedział, że jest „oczywiste”, iż Biali i Czarni nie mogą żyć razem ze sobą i sugerował masowy powrót amerykańskich Murzynów do Afryki. Jeśli mielibyśmy wielbić Lincolna jako wyzwoliciela Murzynów, to konsekwentnie powinniśmy stawiać pomniki carowi Aleksandrowi II, jako „wyzwolicielowi” polskich chłopów oraz polakożercy Milutinowi, jako inspiratorowi tego makiawelicznego posunięcia, mającego na celu związanie polskiego ludu z caratem oraz wbicie klina pomiędzy nim a polską szlachtą.
Wojna secesyjna była niczym innym, jak drugą wojną o niepodległość – tym razem Skonfederowanych Stanów Południa, które walczyły o zachowanie swojej suwerenności, zgodnie zresztą z pierwotnym kształtem Unii, która była umową suwerennych państw (State w języku angielskim oznacza przecież i państwo, i stan, stąd łatwo o nieporozumienie; ale na przykład pokój paryski z 1783 roku, kończący wojnę z Wielką Brytanią, podpisywali delegaci wszystkich trzynastu stanów) cedujących dobrowolnie część swoich kompetencji na rzecz urzędów federalnych (to, nawiasem mówiąc, wymowne memento dla też formalnie jeszcze suwerennych krajów członkowskich Unii Europejskiej). Przytłaczająca większość żołnierzy Konfederacji nie tylko, że nie miała żadnych niewolników, ale składała się ze zwykłych farmerów, ciężko pracujących na utrzymanie swoje i swoich rodzin, lecz dla których wartością prymarną, w imię której chwycili za broń przeciwko Jankesom, było to samo, co dla ich dziadków walczących przeciwko Brytyjczykom: WOLNOŚĆ. Największy bohater Konfederacji, generał Robert E. Lee (nie tylko on zresztą), był zdecydowanym przeciwnikiem niewolnictwa, czego dowiódł wyzwalając wszystkich Murzynów, których był z mocy prawa właścicielem.
Dobrotliwy „wujaszek Abe” był orędownikiem scentralizowanego państwa formalnie tylko federalnego; „amerykańskim Robespierre’em”, dla którego ideał i cel stanowiła „republika jedna i niepodzielna”; przy okazji zaś także eksponentem interesów właścicieli hut i fabryk z Północy, którym przeszkadzał wolny handel, sprzyjający rolniczemu Południu. I o to była wojna. Wojna secesyjna była niczym innym, jak drugą wojną o niepodległość – tym razem Skonfederowanych Stanów Południa, które walczyły o zachowanie swojej suwerenności, zgodnie zresztą z pierwotnym kształtem Unii, która była umową suwerennych państw (State w języku angielskim oznacza przecież i państwo, i stan, stąd łatwo o nieporozumienie; ale na przykład pokój paryski z 1783 roku, kończący wojnę z Wielką Brytanią, podpisywali delegaci wszystkich trzynastu stanów) cedujących dobrowolnie część swoich kompetencji na rzecz urzędów federalnych (to, nawiasem mówiąc, wymowne memento dla też formalnie jeszcze suwerennych krajów członkowskich Unii Europejskiej). Przytłaczająca większość żołnierzy Konfederacji nie tylko, że nie miała żadnych niewolników, ale składała się ze zwykłych farmerów, ciężko pracujących na utrzymanie swoje i swoich rodzin, lecz dla których wartością prymarną, w imię której chwycili za broń przeciwko Jankesom, było to samo, co dla ich dziadków walczących przeciwko Brytyjczykom: WOLNOŚĆ. Największy bohater Konfederacji, generał Robert E. Lee (nie tylko on zresztą), był zdecydowanym przeciwnikiem niewolnictwa, czego dowiódł wyzwalając wszystkich Murzynów, których był z mocy prawa właścicielem;
3. skąd wiesz, że jestem łysy?
4. skąd dane o swojej "nietypowości"? Wg mnie o ile można uznać za komplement, że ktoś jest wyjątkowy, to stwierdzenie, że ktoś jest nietypowy jest co najmniej kontrowersyjne.
cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare